Nie przejmowaliśmy się nimi. Słuchacze potrzebują takich porównań, bo one pomagają im opisać pewne rzeczy, ale dla nas nie miało to znaczenia. Uczyłem się robić muzykę przez podpatrywanie kolegów, a nie z tutoriali z YouTubeʼa (który zresztą w tamtych czasach nie istniał). Często jeździłem do Noona, żeby obserwować, w jaki sposób słucha płyt, który sampel działa, jak to wszystko się tworzy… Starałem się rozłożyć na części pierwsze kawałki, którymi się jarałem, i zrobić coś w swoim stylu. Nawet jeśli były między nami jakieś podobieństwa, to zamykały się one w ramach inspiracji.
Wszystko, czym się otaczasz i co pochłaniasz, kończy w twoich pracach, bo podświadomie filtrujesz to przez siebie. Robiąc bit do „Sąsiadów”, bardzo inspirowałem się House of Pain. „W weekendy żyjąc” to progresywna elektronika. Jarałem się DJ-em Quikiem, bitami na płycie „The Blueprint” Jay-Z… Nie jest tak, jak myślą słuchacze, że „tylko DJ Premier i NOON” (śmiech).
Małolat jest bardzo emocjonalnym raperem – i to słychać. Pamiętam, że zadzwoniłem do niego z informacją, że ktoś nas szkaluje na jakimś forum. Michał z miejsca reagował: „Niech się pierdoli! Czekaj... Mam taki tekst, napiszę o tym”. Nakręcaliśmy się nawzajem przeciwko wątpiącym, mieliśmy wspólne wartości. Nad logo pracowaliśmy razem, rozmawialiśmy o pomysłach na sesję zdjęciową. Teamwork na każdej płaszczyźnie.
Historia stara jak świat: kończysz liceum i nie wiesz, co będziesz robił dalej w życiu: „Studia? Praca? Za co będę żył?”. To był u mnie czas zawirowań. Nie dostałem się do filmówki w Łodzi. Stwierdziliśmy z ojcem, że skoro nie idę na te studia, to może dobrze by było, żebym miał fach w ręku w przemyśle filmowym. Zdjęcia już robiłem, więc wydawało się, że mam predyspozycje. Znajomy mojego ojca zaczynał wtedy pracę przy filmie Stevena Spielberga „Monachium”, w którym operatorem był Janusz Kamiński. Wojsko zaczęło się o mnie upominać, ale pojechałem na ten plan i zostałem stażystą. W międzyczasie zacząłem studia zaoczne.
Moje refleksje były podobne jak w przypadku muzyki – mianowicie, że nie chcę stać i obserwować, tylko chcę znaleźć się za kamerą i pełnymi garściami czerpać z tego, co ma do zaoferowania ta forma ekspresji. Praca fizyczna na planie też nie do końca mi odpowiadała, chociaż dużo się dzięki niej nauczyłem i nabrałem szacunku do ludzi, którzy ciężko pracują – nie tylko fizycznie.
Przy kolejnym filmie Janusza Kamińskiego, czyli „How Do You Know”, byłem już jego asystentem i zajmowałem się projekcją materiałów światłoczułych i robieniem zdjęć referencyjnych oraz komunikacją z laboratorium w Nowym Jorku. Na planie miałem okazję spotkać swojego idola Jacka Nicholsona oraz przesympatycznych aktorów, takich jak Reese Witherspoon, Owen Wilson i Paul Rudd. Obserwowanie Janusza Kamińskiego i Stevena Spielberga było dla mnie kolejną otwierającą oczy przygodą. Przy nich pomyślałem, że chcę robić to co oni i stać się w tym najlepszy.
Szedłem w kierunku, w którym ludzie mi mówili, że robię dobre rzeczy. Tak było zarówno w przypadku muzyki, jak i fotografii. Zbudowałem portfolio zdjęć i filmów – trwało to ze dwa lata – aby móc zdawać na studia w USA. Co ciekawe, mieliśmy w tamtym okresie robić płytę z Pezetem; powstało nawet chyba osiem kawałków.